Pomysł na tego posta narzucił mi się już jakiś czas temu (czas mierzony raczej w miesiącach niż w dniach czy tygodniach), ale jakoś tak wyszło, że do tej pory nie został zrealizowany. Post będzie poświęcony komunikacji międzyludzkiej, a dokładniej kilku przypadkom które zaobserwowałem podczas swojej "działalności w Internecie", a także wspomnę co nie co o prowadzeniu bloga. Osoby ze sporym doświadczeniem życiowym raczej w tym poście nic nowego nie znajdą, tak więc zachęcam głównie osoby młode do jego przeczytania :)
Zacznę może od sprawy trywialnej, z której człowiek zdaje sobie sprawę dopiero po fakcie (tj. o której ja sobie dość późno zdałem sprawę): publikując coś na blogu jesteś przez niektórych brany za autorytet.
Dla wielu ludzi, szczególnie tych którzy nie kwestionują wszystkiego co się rusza (miałem ochotę podlinkować te kilka słów do strony pewnego znajomego ;p), słowo pisane jest niejako Ważniejsze i Bardziej Prawdziwe niż to co powie ów osobie np. znajomy. Przykładowo, po przeczytaniu artykułu w czasopiśmie, szczególnie jeżeli ów artykuł się podobał, często kreuje się u takich osób wizja siwobrodego eksperta, który poświęcił lata nauki by zgłębić dany temat, a następnie napisać ten artykuł. Zapewne jedna lub więcej uczelni nadała tej osobie honorowe tytuły naukowe, i zapewne jest to osoba bardzo znana i szanowana w swoim środowisku.
Tak, mówię tu o efekcie aureoli, a także o tym, ze od dziecka uczą nas, że uczy się z tekstu pisanego. Jeżeli uczy się z tekstu pisanego, to oznacza, że tam jest wiedza, prawda? Tak więc (moim zdaniem) jesteśmy uczeni bardziej ufać w tekst pisany, niż czasami we własny osąd. Ma to oczywiście dobre i złe strony :)
Analogicznie jak z artykułami i książkami papierowymi, jest też z blogami, artykułami na serwisach różnego rodzaju (od wielkich, przeznaczonych dla dużej grupy ludzi, serwisów typu onet, do małych, specjalistycznych serwisów zrzeszających hobbystów lub ekspertów/specjalistów z danej działki). Jest jednak jedna ważna różnica - dużo łatwiej jest opublikować coś na necie, niż jest uczynić to w papierowym magazynie. Oznacza to jedynie tyle, że dużo więcej różnego rodzaju tekstów pojawia się w internecie, co z kolei stwarza problem (o którym niestety co bardziej łatwowierni zapominają): które artykuły są rzetelne, a które nie (przypominam, że w papierowych magazynach również bzdur nie brakuje).
Ludzie oczywiście, aby nie tracić czasu, wypracowują sobie "automaty weryfikujące". Bardzo często kryterium w takim "automacie" jest poprawności pisowni i ortografii. Czyli, mamy tendencje bardziej ufać osobie która pisze poprawnie gramatycznie i ortograficznie, a do tego używa zdań złożonych i trudnych słów, niż osobie która pisze z blendami ortograficznymi, uszyfajac prostych i niezlorzonych zdani, a do teko ropi literuwki. Dodatkowo często zakładka "o mnie" na blogu lub tabelka "o autorze" wpływa bardzo pozytywnie na odbiór, szczególnie jeżeli autor (tak, ramkę "o autorze" wypełnia AUTOR) przedstawia się tam w samych superlatywch (bo czemu miałby o sobie źle pisać?).
Dodam, że często taki automat (jeżeli go nie nadużywamy) działa całkiem poprawnie.
Co to oznacza dla osoby piszącej artykuły, lub np. nie-osobiste wpisy na blogu, które w zasadzie również są artykułami? W zasadzie tyle, że jeżeli pisze nierzetelnie, to ludzie czytający jego bloga będą te "nierzetelności" propagować dalej.
Przykładem tego typu propagacji może być np. moja analiza sandboxa Google Chrome, w której popełniłem pewien błąd merytoryczny (jeden z test-case'ów który zrobiłem był nieprawidłowy) i która była później cytowana po różnych blogach i forach (anglojęzycznych) jako argument "dlaczego Chrome jest zły" (a później musiałem pisać sprostowania, etc, które oczywiście propagowane były dużo wolniej).
Innym przykładem mogą być różne publikacje (nie będę podawać przykładów, nie jest moim celem piętnować kogokolwiek) na serwisach dla młodych osób które chcą zostać hackerami (a takich osób przybywa co w TV leci film o hackerach), które często zawierają nie najlepszej jakości publikacje, które zamiast pomagać wytłumaczyć niektóre tematy, budują w okół nich magiczną otoczkę wiedzy tajemnej (aka "nie wiem jak to działa, ale działa, widać magia").
Podsumowując punkt widzenia autorów - starajmy się pisać jak najrzetelniej, dzięki temu zaoszczędzimy ludziom trochę czasu i być może zarówno im, jak i sobie, trochę wstydu :)
Szczególnie uczulam na to osoby które rozpoczynają dopiero swoją przygodę z pisaniem - z doświadczenia wiem (za równo własnego, jak i dokonanych obserwacji), że po pierwszym artykule (i pozytywnym feedbacku który po nim następuje), często rzucą się człowiek w wir pracy i pisze następny, który chce jak najszybciej opublikować. Oczywiście, z uwagi na ów pośpiech, następuje regresja poziomu merytorycznego, oraz wzrost niedociągnięć, tak więc drugi artykuł jest już gorszy niż mógłby być. Tak więc po pierwszym artykule, dajmy sobie trochę więcej czasu, tak aby i drugi był rzetelnym kawałkiem informacji :)
Wracając do punktu widzenia czytelnika. Niektórzy po przeczytaniu artykułu, czy też wpisu na blogu, decydują się nawiązać kontakt z Autorytetem. Oczywiście, wszyscy kwestionują autorytety, póki ci są po drugiej stronie szklanego ekranu. Natomiast gdy przychodzi do nawiązania kontaktu z kimś kto coś publikuje, to często włącza się u ludzi tryb "ja uniżony poddany zwracam się z nieśmiałą prośbą do Autorytetu". Dla przykładu zacytuje poglądowy fragment e-maila który otrzymałem wczoraj (dotyczył on skomentowania pewnego pomysłu przedstawionego przez nadawce):
Pozdrawiam serdecznie i przepraszam, że odzywam się z taką prośbą
W powyższym widać to o czym piszę - autor z jakiegoś powodu umieścił siebie na pozycji poddanej. A ja zapytam... dlaczego? Przecież oboje jesteśmy ludźmi. Nie sądzę żeby jemu przyjemnie się wstawiało tego typu wyrażenie w treść e-maila, a i mi również humoru nie poprawia fakt, że ktoś zamiast nawiązać ze mną rozmowę, przeprasza że "śmie się do mnie odezwać" - aż boję się sobie wyobrażać jaki obraz mojej osoby nosi mój rozmówca w swojej głowie (czyżby "wyalienowany profesorek"? a może "nadąsany palant"?).
Chciałbym więc uczulić wszystkich - nawet jeżeli ktoś faktycznie JEST autorytetem (czyli zrobił coś więcej niż napisał posta na blogu z mądrze brzmiącymi słowami), to traktujcie go jak człowieka :)
Innym przypadkiem który często spotykam, w zasadzie tylko pośrednio związany z powyższym, jest "czy mogę zadać pytanie?". Absolutnym rekordzistą w tym względzie była osoba która rozpoczęła rozmowę od:
Czy mogę mieć pytanie?
Zauważmy iż powyższa osoba nie dość, że nie zadała pytania właściwego, to jeszcze pozwala nam zdecydować czy w ogóle może mieć pytanie, że nie wspomnę o możliwości jego zadania.
Rozumiem, że niektórzy stwierdzą, iż ta osoba stara się być grzeczna. Natomiast osobiście mi się to nie podoba, ponieważ:
1. Osoba stawia mnie w pozycji Autorytetu a siebie w pozycji poddańczej - w końcu to ja mam zdecydować czy może mieć pytanie i czy może je zadać, a nie pamiętam żebym kiedyś zgłaszał się na ochotnika do Komisji Decydującej Które Pytania Można Mieć A Których Mieć Nie Można.
2. Osoba traci i swój czas i mój, na pytanie o możliwość zadania pytania (które swoją drogą już zadaje, bo jest tam znak zapytania na końcu).
Równie dobrze ów osoba mogłaby po prostu zadać to pytanie z którym przyszła, i sądzę że byłoby to dużo lepiej odebrane :)
Dodatkowo, osoby które mają dużo zajęć, często tylko z doskoku odpowiadają na czatach / na e-maile, i chętnie odpisują na merytoryczne pytania, niż na pytania typu "czy mogę o coś zapytać".
Podsumowując ten pseudo-psychologiczny wywód: jeżeli ktoś chce być autorytetem, niech sobie na to zasłuży poprzez bycie rzetelnym; jednocześnie nie zapominajmy, że autorytet to też człowiek :)
Lektura uzupełniająca:
Podejście do autorytetów cz. 1
"Pan raczy żartować, panie Feynman!" - Richard P. Feynman (autobiografia)
2010-01-23:
Comments:
Btw czytając ten wpis przypomina mi się nasza pierwsza rozmowa na gg ;D
BP, MSPANC
1. Pozwala sprawdzić, czy osoba pytana będzie w stanie udzielić odpowiedzi
2. Pozwala osobie pytanej na skupienie się na pytaniu od pierwszych słów
Jeśli chodzi o słowo pisane - to już aż tak widoczne nie jest, bo zawsze pytanie może sobie poczekać w komunikatorze, jako prywatna wiadomość lub e-mail.. Wtedy o jedną wymianę komunikatów za dużo jest napisanych - zwłaszcza przy e-mailu, gdy piszemy go i odpowiedź możemy dostać po kilku godzinach czy dniach - wtedy nie ma sensu czekać z zadaniem właściwego pytania...
Takie moje małe zdanie.
Pozdrawiam serdecznie i przepraszam, że odzywam się z taką prośbą <<
Gyn bo wszyscy sie ciebie boja :D ;)
A tak juz na powaznie - Wreszcie troche filopsychologii Internetu :)
Ja zastanowilabym sie tu jeszcze nad metkowaniem "netautorytetu" dziedziną, której jego blog dotyczy. Przez to czuja sie oni zobowiazani do niewiazania z innym, czesto calkowicie "nieambitnym" hobby i nieprzyznawania do wagi zycia prywatnego.
Oraz nad tym, ze tworzenie autorytetow jest skutkiem braku autorytetow niestety.
Pozdrawiam goraco :) Fajny temat :)
@b3niup
Powodzenia w prowadzeniu strony! To cięższa praca niż się wydaje na początku :)
@skirge, @LOLCAT, @Rolek
Ahaha dobre :) Uśmiałem się :)
@gabriel
Taaa, również często się z tym spotykam ostatnio. Niemniej jednak "Pan" jest uprzejme a zarazem neutralne, także na rozpoczęcie kontaktów całkiem OK, szczególnie jeśli nie zna się wieku rozmówcy :)
@MeMeK
:)
@candm
Sądzę po prostu, że można to jakoś lepiej załatwić, tzn jednocześnie grzecznie, ale i nie tracąc czasu, czy też nie stawiając się w pozycji poddańczej.
@faramir
"Czy ma pan chwilę?" oraz "Czy mogę zadać pytanie?" to dla mnie dwa różne przypadki. Ten pierwszy jest dużo lepszy moim zdaniem, ponieważ wskazuje na pewien szacunek dla czasu rozmówcy. Moim zdaniem drugi przypadek, czyli ten o którym piszę na blogu, nie niesie ze sobą takich "metadanych".
Odnośnie "1. Pozwala sprawdzić, czy osoba pytana będzie w stanie udzielić odpowiedzi" - to oczywiście zależy od osoby. Pisałem z własnej perspektywy oczywiście - chodzi o to że zawsze coś robię, i często przez odpalone czaty przelatuje tylko ALT-TABem, i to przez przypadek. Jeżeli ktoś zada mi pytanie, to na nie (w miarę możliwości oczywiście) odpowiem, po czym wracam do swoich zajęć. Jeżeli tym pytaniem jest "Czy ma pan chwilę" czy też "Czy mogę zadać pytanie", to nawet jeśli odpowiem twierdząco, to mój nieszczęsny rozmówca może ładną chwilę poczekać na odpowiedź na właściwe pytanie (tj. aż znowu przez przypadek zabłądzę ALT-TABem na danego czata), a mógłby już mieć odpowiedź. Oczywiście może się to wydawać niegrzeczne z mojej strony, niemniej jednak tak po prostu jest, i staram się moich rozmówców na to uczulać.
Zgadzam się z Tobą, że rozmowy In Real Life kierują się trochę innymi prawami :)
@link
Hmm, chyba na Alex Barczewski na swoim blogu kiedyś wspomniał, o tym że poczucie niskiej wartości jest niestety częste u naszej nacji. A to nie dobrze.
@nemessica
Brrr, jo sem straczny! :)
Bardzo ciekawą kwestię poruszyłaś - "netautorytet". Faktycznie umknęła mi ta koncepcja przy pisaniu postu :)
Czytałem kiedyś artykuł (nie pamiętam niestety kogo) w którym autor bardzo się żalił, że w Internecie tyle osób może się wypowiadać, i powstaje tyle nowych autorytetów (fałszywych w mniemaniu autora). On chyba też użył podobnego określenia jak "netautorytet".
Osobiście się z autorem tego artykułu nie zgadzam - faktycznie sporo "szumu" ląduje przez to w sieci, ale uważam, że to się zmieni (a w zasadzie już zmienia), jak tylko społeczeństwo wypracuje metody weryfikacji informacji i balansowania poziomu szumu (specjalnie piszę tu o społeczeństwie jako o całości). W zasadzie nie wątpię, że tak się stanie, ale czas pokaże :)
Co do metkowania ludzi "netautorytetami", to mam mieszane uczucia. Tzn, pytanie czy faktycznie taka metka wpłynie na nich refleksyjnie, czy może będzie impulsem który popchnie ich dalej w kierunku w którym idą (bez wyprostowania tego kierunku w stronę rzetelności, jeżeli w takim kierunku nie podążali oczywiście) - takie coś w zasadzie sytuacji nie zmieni :)
Niemniej jednak koncepcja ma coś w sobie, i zobaczymy czy stanie się to np. jednym z mechanizmów społecznych o których wspomniałem (a może już tak jest? tylko że nazywa się to po prostu autorytetem, bez prefiksu "net" ;>).
Dziękuje za liczne komentarze :)
Jeśli chodzi o autorytety to faktycznie czasem ludzie boją się poprosić o pomoc, ostatnio miałem podobną sytuację.
Z drugiej strony dla mnie prawdziwymi autorytetami z informatyki są ludzie tacy jak Gyn których wiedza jest nieporównywalnie większa niż większość nauczycieli szkół średnich (ahh ta obsługa pakietu Office…. Ile razy można to przerabiać ;/ no i 2 lata Pascala ^.-).
Jeszcze jak coś za dużo powiesz to cie poprawią bo nie wiedzą o co chodzi. ;]
"Czy mogę być"
Moim zdaniem to raczej szukanie podatności i ewentualnie późniejsza manipulacja
Gynvael nie posiada tej luki, niestety, trzeba węszyć gdzie indziej ;]
Gratuluje podejścia :)
Co do nauczycieli, to pamiętaj, że oni nie muszą być ekspertami, bo i tak są ograniczeni przez program nauczania szkoły. Więc często faktycznie nie są ekspertami, ale i nie muszą być :)
Zresztą, edukacja masowa to trudny problem, i raczej konsensus trudno tu wypracować :<
Co do ich "poprawiania", to wiesz, to zależy zawsze od dwóch czynników - tego na ile nauczyciel jest odporny na krytykę oraz tego w jaki sposób uczeń ów uwagę wypowie... nikt nie lubi gdy wykazuje się jego niewiedze - to tylko ludzkie :)
@xoxo
Csii, sam na siebie narzekam często że głupie captcha wymyśliłem (szczególnie jak z 7*1+5 mi wychodzi 13, i comment nie przechodzi ;p).
"Czy mogę być" <- hehe dobre ;>
Co do luki, ciekawa teoria ;>
Pozdrawiam!
Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem całkiem niezły w tym co robię, bo trzeba mieć poczucie własnej wartości, ale mam świadomość tego, że są osoby o wiele lepsze, które potrafią więcej / szybciej / lepiej zrobić pewne rzeczy. Znam też wiele osób które traktują mnie jako "speca" od różnych rzeczy - od zwykłej formułki w Excelu po zabezpieczenie skryptu PHP, ale jest kilku kolegów, z którymi trudno jest mi rozmawiać na równym poziomie, bo "boję się" zbłaźnić jakimś moim zdaniem "głupim / prostym" pytaniem - wszystko to tylko dlatego, że są dla mnie niewyobrażalnymi autorytetami. Może to jest dziwne, ale naprawdę, zanim zapytam ich o opinię to szukam, czytam i próbuję jak najbardziej zrozumieć ideę mojego problemu, tak, żeby mieć takie psychiczne podbudowanie, że w tym jednym dorównałem im przynajmniej wiedzą, więc mogę dostąpić łaski "zapytania" o opinię / doświadczenie.
Mam nadzieję, że nie odbierzesz tego jako próbę "podlizania się", ale muszę powiedzieć, że ze względu na poziom Twoich wpisów, wiedzę i doświadczenie jakie sobą prezentujesz, jesteś dla mnie takim samym autorytetem, Gynvaelu. Niewiele znam osób o których mógłbym bez zastanowienia powiedzieć: "to jest prawdziwy haker". Pisząc do Ciebie pewnie nie zapytałbym w mailu "czy mogę zadać pytanie", ale na pewno byłoby to w raczej "skruszonym" stylu, niestety nic na to nie poradzę, po prostu szacunek do tych "wartościowych" osób bywa zabójczy. ;]
Add a comment: